Recenzja: Nacon Revolution Pro Controller – pad niedoskonały

Nacon Revolution Pro Controller miał być odpowiedzią na moje narzekania dotyczące niezawodności DualShocków 4. I wiecie co? Dosłownie po dwóch dniach testów wejście słuchawkowe odmówiło współpracy. Zdarza się. Tydzień oczekiwania na wymianę pozwolił mi ułożyć w tekst przemyślenia z ostatnich eksperymentów audio. Zabierałem się do tego przez miesiąc, więc powinienem producentowi podziękować. Tak czy inaczej dziś w końcu mogę wrócić do recenzji nowego, licencjonowanego pada dedykowanego PlayStation 4.

Dla moich nerwów już wcześniej był to dosyć trudny temat. O ile Sixaxisa miałem jednego przez sześć lat przygody z PS3, o tyle od zakupu PS4 zamęczyłem na smierć trzy DualShocki, a czwarty właśnie dogorywa. Nie chcę liczyć ile razy wymieniałem połamane spusty, ogołocone grzybki i wadliwe taśmy ostatecznie docierając do kresu żywotności kolejnych egzemplarzy. Oczywiście można powiedzieć, że miałem pecha. Cztery razy z rzędu.

Odbierając Nacona liczyłem na rewolucję nie tylko w kwestii wytrzymałości. Nowy miał być także układ kontrolera, który na pierwszy rzut oka przypomina ten zastosowany w konkurencyjnej zabawce Microsoftu, choć przy dokładniejszych oględzinach łatwo zauważyć, że mamy tu do dyspozycji zdecydowanie więcej konfigurowalnych guziczków. Muszę się uczciwie przyznać, że na początku zmiana przyzwyczajeń okazała się dla mnie drogą przez mękę. Marszu nie ułatwiały ustawienia gier przygotowane pod kątem DualShocka. Doskonale widać ten aspekt na przykładzie Uncharted 4, gdzie C4 wysadzamy naciśnięciem dolnego krzyżaka bez zdejmowania kciuka z analoga. Nacon Revolution zabija taki manewr, choć w zamian oferuje osiem przycisków kierunkowych. Na nowym padzie koniecznością staje się indywidualne opracowanie optymalnego mapowania, a następnie pokonanie własnych nawyków. Ścieżka stroma, wymagająca, ale dająca ogromną satysfakcję i przewagę nad rywalami.

Nacon Revolution Pro Controller pozwala na zmodyfikowanie każdego przycisku oraz zapisanie w pamięci czterech pełnych konfiguracji, pomiędzy którymi można przeskakiwać podczas rozgrywki. Z tyłu umieszczony jest odpowiadający za tę funkcję przełącznik, a na froncie znajdują się lampki informujące o aktywnym trybie. Co ważne pad dysponuje dodatkowym suwakiem błyskawicznie przywracającym ustawienia DualShocka 4 (czerwony okrąg własne, niebieski domyślne). Dzięki temu w trakcie rywalizacji dysponujemy aż pięcioma układami stosowanymi wedle uznania. Na tym nie koniec. Nacon Revolution oferuje opcje zmiany czułości gałek i spustów oraz intensywności wibracji. Specjalnie przygotowana aplikacja, dostępna na komputery z Windowsem (ech, musiałem przytargać do domu dwutonowego Della), dopuszcza przeprojektowanie reakcji np. przez dodanie martwej strefy, a także (Uwaga!) zapisanie automatycznych sekwencji wciśnięć typu „jeżeli wyceluj, to strzel”. Opcji jest tutaj multum.

Zresztą personalizacja to słowo klucz dla idei tego kontrolera. W robiącym świetne wrażenie opakowaniu, obok pada, kabla, naklejek, książeczek oraz pokrowca, znajdziemy także ciężarki umożliwiające zmianę wyważenia urządzenia. Wystarczy umieścić je w specjalnie przygotowanych otworach (cztery sloty). Co prawda niezłej jakości, matowe plastiki gwarantują pewny chwyt, jednak odpowiednio dociążony Nacon Revolution dodatkowo poprawia komfort zabawy. Jest to istotna kwestia ze względu na brak baterii i mniejszą wagę wyjściową akcesorium.

Naturalnie niedostępność baterii oznacza konieczność podłączenia kablem. Ma on równe trzy metry i jest najbardziej upierdliwą częścią zestawu. Jasne, wszystko w imię minimalizowania opóźnień, jednak przy tej cenie nie pogardziłbym osobnym trybem współpracy z PlayStation 4 przez Bluetooth. Czasami chcesz po prostu zerwać się z wędki, usiąść na kanapie i przez godzinę bezsensownie przerzucać bibliotekę Netflixa (ostatecznie stwierdzając, iż jest już za późno, żeby cokolwiek obejrzeć). Tymczasem Nacon Revolution uporczywie przypomina, że trzyma pozę „Super Pro” pada stworzonego w celu kolekcjonowania skalpów w multi. Jak na złość wyposażonego w niezwykle delikatne, pięciopinowe, nakręcane wejście, które łatwo zepsuć. Zwłaszcza, gdy chce się zamontować specjalną osłonkę i trzeba włożyć wtyczkę na ślepo. Doświadczenie saperskie mile widziane. Inaczej można zakończyć żywot drogiej zabawki minutę po wyjęciu z pudełka.

Skoro dotarliśmy do etapu marudzenia, to wspomnijmy o tym, że dyskwalifikujące wszystkie te zawodowe zapędy, asymetryczne, rowkowane analogi (zbierają brud w ekspresowym tempie) są różnej wielkości. Pomniejszenie, przesuniętej do góry, lewej gałki nie wyszło precyzji sterowania na dobre. Grzybek ma zbyt małą średnicę, jest za niski i często ucieka spod palca. Niestety, w jego przypadku, nie można skorzystać z czapeczki KontrolFreek przygotowanej z myślą o DualShocku 4 (na prawego analoga wchodzi metodą siłową). Wymieniając wady warto odnotować również brak paska Light Bar i głośnika, a także fakt, że padem nie uruchomimy konsoli. Z założenia Nacon Revolution Pro Controller posiada jedynie rozwiązania mające wspomagać nasze umiejętności. Ze wszystkich innych jest wykastrowany. Na szczęście Touchpad oraz niezbędne przyciski (typu Share, Options, PS, kółka, trójkąty itd.) pozostawiono w niezmienionej formie. Koncepcja taka przywodzi na myśl minimalizm podobny ekstremalnym samochodom sportowym. Takie zdanie można sobie, wśród burczanych pod nosem przekleństw, powtarzać.

Nacon Revolution kosztuje 400+ zł. DualShock 4 to wydatek rzędu 200+ zł. Zawartość pudełka, zastosowane materiały oraz podatność na modyfikacje są dobrymi argumentami na rzecz wydania dwukrotności ceny zwykłego kontrolera do PS4. Niestety epilog mojej przygody z tym padem jest pełen rozczarowań. Doceniam jego zalety, chętnie zatrzymałbym go na stałe, aczkolwiek ciągłe problemy z czatem głosowym w drugim egzemplarzu skutecznie mnie zniechęciły. Zniekształcenia na mikrofonie oraz słuchawkach podłączonych do kontrolera praktycznie uniemożliwiły rywalizację w zmaganiach sieciowych Rainbow Six Siege. Szkoda, zwłaszcza, że Nacon Revolution miał zdecydowanie więcej mocy od DualShocka i napędzenie wymagającego sprzętu nie było dla niego aż tak dużym problemem. Jednak gdy pad nie potrafi dojść do porozumienia z trzema rodzajami headsetów, to pozostaje jedynie machnąć na niego ręką. Oczywiście można powiedzieć, że miałem pecha. Szósty raz z kolei.